BLOG

MOJA PODRÓŻ WGŁĄB SIEBIE – GDY EGO ZOSTAJE WYŁĄCZONE

Moja serdeczna przyjaciółka mieszkająca za granicą  opisała swoje niezwykłe doświadczenie i przesłała swoim najbliższym. Nie mogłam się oprzeć by tego nie opublikowac (oczywiście za jej zgodą anonimowo). Miłego czytania😊

Psychodeliczna podróż potrafi gruntownie przeorientować wszystko, co myślimy o sobie i świecie dookoła. Umożliwia nam wyjście poza ramy, które na swój własny temat tworzymy i w których często bywamy uwięzieni.

Długo się zastanawiałam nad tym, czy napisać o swoim własnym przepięknym doświadczeniu z sasafras – potężną rośliną, medycyną miłości. Jednak chęć podzielenia się czymś tak cudownym,  jest tak silna, że tu i oto czynię to. 

Nie wierzę w przypadki. Dziś już wiem, że nic w naszym życiu nie dzieje się przypadkowo i wszystko, co ma się zdarzyć znajduje odpowiedni czas. Ja czekałam na to czterydzieści kilka lat.. Niedawno poznałam cudowną dziewczynę, z którą w bardzo krótkim czasie nawiązałam niezwykłą więź. To ona mnie spytała, czy nie chciałabym dołączyć do kameralnej grupy zaufanych ludzi na doświadczenie z sasafras. Nic o tym nie wiedziałam, ale moja odpowiedź „TAK” płynęła prosto z serca, bez zastanowienia. Nigdy bym tak nie zrobiła, zawsze wszystko analizowałam i planowałam. Nie chciałam też czytać linku, który mi podesła na ten temat, by nie mieć żadnych oczekiwań. Wiedziałam tylko tyle, że chodzi o bardzo subtelny i delikatny psychodelik.

Jadąc w miejsce ceremonii była lekka mgła, w półmroku padał  delikatnie śnieg, przy muzyce relaksacyjnej cała droga wydawała mi się taka bajeczna. Dotarłam na miejsce trochę przed czasem. Na poddaszu były przygotowane materace i koce. Porozmawiałam chwilę z prowadzącymi, do których nabrałam ogromnego zaufania. Wiedziałam, że spędzę wiele godzin z osobami o „głębokiej świadomości”.

Od wielu lat medytuję, brałam też nieraz udział w tygodniowych warsztatach (Dr Joe Dispenza), na których medytowaliśmy nawet do sześciu godzin. Były to dla mnie bardzo wyjątkowe doświadczenia, jednak poza pełną relaksacją, wyłączeniem myśli i poczuciem przypływu energii do mojego ciała nigdy nie udało mi się osiągnąć stanu „wyższej świadomości”, połączenia się ze Stwórcą i wszechświatem. Wiem z doświadczenia znajomych, że jest to możliwe, jednak często droga, która prowadzi do osiągnięcia tego stanu, może trwać wiele lat.

Zawsze wiedziałam, że medytacja może zaprowadzić nas do podobnych miejsc co psychodeliki, czyli przede wszystkim w miejsce, w którym nie istnieje ego.

Gdy już wszyscy dojechali po godzinie 19, każdy zajął miejsce na swoim materacu, światła zostały wygaszone, jedynie widać było delikatny zielony strumień światła. Podano nam malutką kapsułkę do połknięcia oraz informację, że możemy zacząć coś odczuwać za około godzinę. Do tej pory każdy miał się zrelaksować i medytować w pozycji jaką sobie wybrał. Niektórzy siedzieli, niektórzy leżeli. W tle grała bardzo delikatna i piękna muzyka relaksacyjna. Ja położyłam się i skupiłam na oddechu, na biciu swojego serca oraz na tym aby poczuć w pełni swoje ciało. Było to bardzo przyjemnie. Czułam się bezpiecznie w tym miejscu, energia pomieszczenia i ludzi miała wysoką wibrację. 

Po jakimś czasie podszedł do mnie prowadzący i zaczął mi delikatnie masować skronie. Po chwili zapytał czy zaczynam już coś odczuwać. Odpowiedziałam, że nic nie czuję, ale jest mi przyjemnie w tej medytacji. Podał mi jeszcze jedną kapsułkę do połknięcia i odszedł. Pomyślałam sobie, że pewnie nic się nie wydarzy jak zwykle, bo nie potrafię się całkowicie poddać nieznanemu i ponieważ nie mogę całkowicie odpuścić sobie kontroli nad sytuacją. 

Dziewczyna leżąca obok mnie była już drugi raz i mówiła mi, że nic nie poczuła i nie udało jej się poprzednim razem wejść w ten proces. Miała wielką nadzieję, że tym razem jej się uda. Tym bardziej, że zmaga się ze śmiertelną chorobą i bardzo potrzebuje  takiego oczyszczenia.

Przed tym wydarzeniem postanowiłam nie mieć żadnych oczekiwań, więc leżąc na materacu, przykryta kocykiem w pełni zaakceptowałam, że i tym razem nic „szczególnego” się nie wydarzy, ale jest dobrze tak jak jest. 

Leżałam tak jeszcze chwilę,wsłuchując się w swój oddech, bicie serca i muzykę. Niewiele póżniej znalazłam się w wielowymiarowej ciemnej przestrzeni. Zawsze  bałam się ciemności, ale ta przestrzeń była taka subtelna i ciepła. Czułam jak w niej płynę i było mi tam bardzo dobrze. Nie czułam już swojego ciała. Pomyślałam sobie, że mogłabym na zawsze tam pozostać. Niewiele póżniej poczułam nagły przypływ uczucia ogromu miłości. Z upływem czasu czułam tego coraz więcej. Energia miłośći wręcz mnie rozsadzała. Musiałam usiąść. 

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, większość kameralnego grona już siedziała. Niektórzy bez ruchu, niektórzy  cicho rozmawiali. Czułam się wszechobecna. Słyszałam wszystkie rozmowy, byłam świadoma co się dzieje wokól. Odczuwałam też co inni czują. Miałam w sobie ogromną wrażliwość wobec innych. Była osoba, której najwyraźniej intencją było uzdrowienie swojej relacji z partnerem, płakała, przepraszała, przepracowywała swój bardzo złożony proces. W pewnym momencie poprosiła, bym położyła swoje dłonie na jej policzkach. Zrobiłam to bez zastanowienia i sprawiło mi to ogromną radość a ona powiedziała, że czuje ogromną matczyną miłość. 

Rozmawiałam prawie z każdą osobą uczestniczącą. 

Cały czas czułam, że poziom miłości we mnie wzrasta. Chciałam sie nią dzielić, ale nie wiedziałam jak.

Potem pomyślałam sobie, że to odpowiedni moment aby przebaczyć sobie i innym za wszystkie popełnione grzechy i błędy. Wiedziałam, że jest to „kluczem” w uzdrawianu. Czułam się w pełni połączona ze Stwórcą, naturą i wszechświatem. Tak naprawdę nie da się tego uczucia opisać słowami, ale staram się to jak najbardziej przybliżyć. Wtedy podeszła do mnie druga osoba prowadząca, złapała mnie za ręke i mówiła, bym ze swoim wdechem wdychała miłość i dobro a wydychała wszystko co złe i niepotrzebne. Zaczęłam  więc wdychać… ale nie miałam co wydychać. Nie czułam żadnego zła i nic niepotrzebnego, co chciałabym wydalić ze swoim oddechem. Powiedziałam jej to. Łapczywie tylko wdychałam… myślałam , że te wdechy wszyscy słyszeli ale one były ciche.

Poczułam się jakbym była w stanie błogosławionym, w którym wszystko było absolutnie doskonałe. Umysł mój miał wiele planów co powinnam zrobić, jak tę sytuację wykorzystać, ale serce było napełnione miłością i było czyste. Poczułam, że wszystko w moim życiu jest dokładnie takie, jak powinno być (choć zawsze miałam wątpliwości), że sama jestem doskonała (choć zawsze myślałam, że jestem niewystarczająco dobra), że nie mam nikomu nic do wybaczenia czy zarzucenia (choć myślałam, że mam i to głównie sobie), że potrafię dać miłość i jestem kochana (choć co do tego też miałam wątpliwości), że jestem w pełni zdrowa (choć nie byłam w 100% pewna, że moje wyzwanie zdrowotne jest już przeszłością). Wymieniłam tylko najważniejsze myśli, ale otrzymałam właściwie wszystkie odpowiedzi, na nurtujące mnie pytania życiowe. Czuję ogromną wdzięczność za to i za całe doświadczenie, które trwało około 11 godzin.

Prowadzący cały czas powtarzali by pić dużo wody. Niesamowite było to, że w pełni świadoma tego co się wokół mnie dzieje, w mojej głowie i duszy działo się tak wiele na wielu płaszczyznach. 

Były momenty, że ktoś podszedł, usiadł naprzeciwko mnie lub się położył obok, trzymaliśmy się za ręce, rozmawialiśmy bądź milczeliśmy i czułam niesamowity przepływ energii pomiędzy nami. I nie miało to znaczenia czy dana osoba była kobietą czy mężczyzną. Aspekt seksualności był całkowicie wyłączony. Wszyscy byliśmy połączeni ze sobą, wszyscy się wspieraliśmy.

To było piękne uczucie i jestem przekonana, że wszyscy jesteśmy istotami cudownymi, połączonymi ze sobą by siebie wspierać. Szkoda tylko,że na codzień o tym nie pamiętamy.

Poczułam też bardzo głęboką więź z dziewczyną, o której na samym początku wspomniałam (która mnie zaprosiła). Ta więź już istniała w naszej podświadomości. Leżałyśmy obok siebie z półtorej godziny bez ruchu w medytacji, trzymając się za ręce. To było niesamowite uczucie i zrozumienie. Teraz wiem, że mamy sporo wspólnego ze sobą, choć niekoniecznie zdawałyśmy sobie z tego sprawę wcześniej.

Poczułam ogrom wdzięczności za wszystkie osoby, które są i otaczają mnie w moim życiu. Ogrom miłości we mnie i miłość otaczającą mnie. Ale co to „ja”? Chyba mnie tam nie było w ogóle, albo byłam ja, bez ego, ja- część wszechświata, istota stworzona przez Boga, która jest doskonale zaopiekowana. 

Miłość jest wszechobecna i wszystko zmienia. W takim stanie tak łatwo jest wreszcie pozwolić sobie na pewne rzeczy. Zaufać życiu, zaufać nieznanemiu. Kiedy to zrobimy, wszystko ułoży się w najlepszą z możliwych opcji.

Zaczynasz prawdziwie odczuwać doskonałość życia, mądrość energii, idealną synchroniczność Wszechświata.

Byłam gotowa całą miłość, która mnie napełniała oddać dziewczynie, która zmagała się z ciężką chorobą, aby tylko ją ta miłość w pełni uzdrowiła.

Nigdy nie zapomnę tego doświadczenia, bedę do tych uczuć i odczuć powracała w medytacji. Wierzę, że będę moga tego samego doświadczyć właśnie poprzez medytację. Było to mi bardzo potrzebne aby zrozumieć samą siebie oraz poczuć, że mogę w pełni zaufać Stwórcy, zaufać nieznanemu…. Zrozumiałam, że wszystko dzieje się dla naszego najlepszego dobra.

***Istnieje wiele naukowych publikacji w tym temacie. Przykładowo Michael Pollan, pracownik naukowy najlepszych światowych uniwersytetów, autor wielu bestsellerowych książek, człowiek, którego tygodnik „Time” umieścił na liście stu najbardziej wpływowych ludzi na świecie nie tylko napisał pochwalną książkę o środkach psychodelicznych, ale także – w ramach researchu – sam je kilkakrotnie zażywał ze spektakularnym efektem.

Substancje te od wielu lat okazują się przynosić zaskakujące efekty w leczeniu depresji, uzależnień, lęków i zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych. Nad ich medycznym zastosowaniem prowadzi się obecnie badania w najbardziej prestiżowych ośrodkach, np. w Johns Hopkins University czy University of California, Los Angeles. Wyniki są więcej niż obiecujące.

Tu mowa jest o psylocybinie i LSD, potężnych halucynogenach zwanych psychodelikami, czyli substancjami odsłaniającymi umysł. Wywołują one klasyczne doświadczenia mistyczne: poczucie unii z wszechświatem, wszechogarniającą miłość, rozpłynięcie się ego w uniwersalnej, przekraczającej indywidualność świadomości. Co ciekawe, takie właśnie doświadczenie ma pierwszorzędne terapeutyczne działanie.

Może więc środki psychodeliczne przypominają nam Miłość, która jest najważniejsza. No bo cóż innego? Władza? Niektórzy jej pragną, ale tylko miłość naprawdę nadaje życiu sens.

Ale dlaczego potrzeba aż psychodelików, żeby to sobie uświadomić?

Mentalna podróż, w którą wyruszamy pod wpływem substancji psychodelicznych, charakteryzuje się przede wszystkim zanikiem ego. Wraz z nim zanikają też różne mechanizmy obronne, które działają w naszej psychice i odgradzają nas od całej masy nieustannie bombardujących nas bodźców. W tym także emocji, niekiedy bardzo silnych. Tego rodzaju bariery sprzyjają przetrwaniu gatunku, zarazem jednak powodują one, że nasz obraz świata jest niepełny.

Kiedy zatem pod wpływem psychodelików te bariery upadają, do naszego umysłu napływa fala informacji dotąd marginalizowanych. Czujemy na przykład, że jesteśmy z innymi ludźmi związani znacznie głębiej i silniej, niż nam się wydawało. Albo że pomiędzy nami a światem natury nie ma żadnych granic, bo jesteśmy jego integralną częścią. A ponieważ nie ma już tych murów, które wznosimy w codziennym życiu, zaczynamy znacznie intensywniej odczuwać również miłość. Okazuje się, że mamy jej w sobie o wiele więcej, niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę. I że o wiele bardziej jej potrzebujemy.

Czy w dzisiejszym świecie potrzebujemy psychodelicznego przebudzenia? Powrotu do tych bardzo pierwotnych emocji – miłości, łączności z naturą oraz innymi – o których zdążyliśmy już niemal kompletnie zapomnieć i jako jednostki, i jako cywilizacja?

O ile po wielu latach medytacji można takiego odmiennego stanu świadomości doświadczyć albo nie, o tyle po zażyciu psychodelików ma się niemal stuprocentową pewność, że on nastąpi. A w każdym razie prawdopodobieństwo jest bardzo wysokie. Dlatego mam nadzieję, że kiedyś będziemy używać substancji psychodelicznych jako narzędzi wspomagających początkową fazę praktyk medytacyjnych. Dla mnie te doświadczenia okazały się bardzo pomocne. Już na początku ścieżki dostajesz niejako próbkę stanu świadomości, którego osiągnięcie stawiasz sobie za cel. Przestajesz się wtedy tak bardzo koncentrować na przyszłości, a zaczynasz na tym, co wydarza się tu i teraz. Myślę, że wiele osób medytuje, nie wiedząc za bardzo, do czego to wszystko ma prowadzić. 

Dzięki neuronauce wiemy, że w stanach głębokiej medytacji i podróży psychodelicznej uaktywniają się te same obszary mózgu. O medytacji i stanach psychodelicznych można myśleć jako o terapii, ale też jako o doświadczeniu religijnym lub mistycznym. Te perspektywy się dopełniają. Na tym właśnie polega niezwykłość tych środków. Okazuje się bowiem, że doświadczenie mistyczne – braku ego, łączności ze wszystkim, wszechobejmującej miłości – ma działanie leczące. 

Badania były prowadzone na Johns Hopkins University, gdzie podawano psylocybinę ludziom uzależnionym od palenia i śmiertelnie chorym, cierpiącym między innymi z powodu lęku przed śmiercią. Pozytywne rezultaty były ściśle skorelowane z wystąpieniem u pacjenta doświadczenia mistycznego. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić – efekt terapeutyczny nie brał się z farmakologii, tylko z natury doświadczenia, jakie te środki wywoływały. To niedualna świadomość jest tu kluczem. I oczywiście niektórzy poszukują jej wyłącznie w celach pragmatycznych, chcąc rozwiązać jakieś doraźne problemy: przestać palić, poradzić sobie z lękiem przed śmiercią albo wyjść z depresji. Inni natomiast widzą w tym szansę duchowego rozwoju.

W jakimś sensie obie te funkcje czy wymiary łączą się w przypadku osób śmiertelnie chorych. Głębokie duchowe przeżycia, które stają się ich udziałem pod wpływem psychodelików, uśmierzają zarazem ich lęk przed śmiercią, pozwalają pogodzić się z tym, co nieuchronne. 

Substancje psychodeliczne są oczywiście drogą na skróty. Niektórzy czynią z tego zarzut – że to jest coś, na co się nie zapracowało. Skąd­inąd to niezupełnie prawda, na takie doświadczenia też trzeba zapracować. Ale z pewnością nie aż tak ciężko jak w przypadku medytacji. Który wariant jest lepszy? Nie wiem. Zwróciłbym jednak uwagę, że w każdym z nas ukrywa się wewnętrzny purytanin, który każe nam odruchowo sądzić, że na każdy sukces musimy sobie zasłużyć ciężką pracą.

O ryzyku trzeba mówić głośno i otwarcie. Z pewnością psychodeliki mogą być groźne i są ludzie, którzy powinni trzymać się od nich jak najdalej.

Istnieje zagrożenie psychologiczne związane z ich przyjmowaniem. Każdy, kto ma podwyższone ryzyko epizodu psychotycznego, powinien omijać je szerokim łukiem.

Nie wiem do czego właściwie można porównać doświadczenie kompletnej utraty ego. Uświadamiasz sobie, że nie jesteś tożsamy z własnym „ja” i jest to bardzo przyjemne i pożyteczne. Niewątpliwie ma wpływ na twoje dalsze życie, bo zaczynasz postrzegać swoją zwykłą tożsamość jako konstrukt. Nabierasz do siebie dystansu. Rozumiesz, że nie musisz zawsze swojego ego słuchać, że ono ma jakieś swoje interesy i potrzeby, a ty niekoniecznie musisz za nimi podążać.

W każdym razie gdyby bardzo wielu ludzi poddało się takiemu doświadczeniu, z pewnością miałoby to wpływ na całe nasze życie społeczne.

***fragmenty wywiadu Tomasza Stawiszyńskiego z Michael Pollan 05.12.2018 Przekrój

Udostępnij:

KOMENTARZE

Brak komentarzy

©2021 EvaAboo.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Uwaga! Zawarte na stronie informacje: Nie są poradą medyczną, nie mają na celu diagnozy lub określenia metody leczenia jakiejkolwiek choroby i nie zastępują porady lekarza. Mogą być przydatne dla każdego, kto choruje przewlekle lub chciałby przed takimi chorobami się ustrzec. Ich celem jest wsparcie zdrowia oraz procesu zdrowienia.